Mont Blanc (4810m) - lipiec 2010

Od kolegów, którzy tam byli wiele nasłuchaliśmy się o tej górze. Mieliśmy w planach wyruszyć w przyszłości na Mont Blanc, ale nie wiedzieliśmy, że nastąpi to tak szybko. Kolega z zaprzyjaźnionego Elitarnego Klubu Górskiego „Leśne Dziadki” zaproponował nam udział w tej wyprawie. Zdecydowaliśmy się bez wahania. Po przyjeździe do perełki tego regionu miejscowości Chamonix (Francja) zakwaterowaliśmy się na campingu w Les Houches.

Następnego dnia w oczekiwaniu na wyklarowanie pogody zwiedziliśmy Chamonix. Jest to przepiękna miejscowość, w której tętni życie. Urzekły nas witraże w kościele na których, opieką boską są objęci wspinacze, narciarze i saneczkarze.

Kolejnego dnia wyruszyliśmy na podbój naszego celu, najpierw kolejką linową, a następnie tramwajem Mont Blanc, który dowiózł nas na wysokość 2372m. Na tej wysokości zachwycaliśmy się widokami gór ponad chmurami. Dotarliśmy do schroniska Tete Rousse i przy nim rozbiliśmy namioty na kamieniach wśród innych już tam rozłożonych namiotów.

Wczesnym rankiem wyruszyliśmy na ścianę Goutera, żeby przejść przez żleb zanim zaczną spadać kamienie, które odpadają głównie pod wpływem działania promieni słonecznych lub trącone przez wyżej znajdujących się turystów. Jest to słynne i jedno z najbardziej niebezpiecznych miejsc zwane „Rolling Stones”. Przejście to było bardzo wąskie i oblodzone, ale szczęśliwie przeszliśmy. Wejście po ścianie Gouter wymaga podstawowych umiejętności wspinaczkowych. Po wejściu rozbiliśmy się przy schronisku Gouter, tym razem już na śniegu. Po zjedzeniu posiłków musieliśmy szybko iść spać, gdyż czekała nas pobudka o godz. 24.00.

Jest to najlepsza pora wyjścia na szczyt gdyż śnieg jest zmarznięty, co ułatwia wchodzenie pod górę. W tym samym czasie wyruszyło wiele ekip 2-3-4 osobowych, tak jak my powiązanych ze sobą linami. Wszyscy mieli włączone czołówki co w ciemności dało niezapomniany widok góry ozdobionej jak choinka. Około godz. 4-5 podziwialiśmy wschód słońca – coś niesamowitego, śnieg przybierał barwy wschodzącego słońca. Na szczyt Mont Blanc (4810m) dotarliśmy około godz. 9.00. Pogoda sprawiła, że mieliśmy przepiękne widoki. Widok samego szczytu i jego tło było takie, jakie jest przedstawiane w publikacjach turystycznych z tego miejsca.

Droga ze szczytu zajęła nam około 5 godzin. Po drodze najniebezpieczniejsze były tzw. mijanki czyli miejsca w których mijały się ekipy, wówczas jedna z załóg musiała zejść z utartej trasy i zawiesić się na zboczu śniegowej góry. Równie niebezpieczne, a może nawet bardziej były szczeliny w lodowcu. Przeskoczyliśmy razem przez 5 takich szczelin. Zaznaczyć tu należy, że wargi takiej szczeliny bywają niepozorne, ale można w nią wpaść bez wyjścia. Nam na szczęście nic się nie obłamało i szczęśliwie dotarliśmy do naszej bazy. Tam przenocowaliśmy, a od rana ruszyliśmy w dół aż do campingu w Les Houches.

Poza bólem głowy, który witał nas po każdym przebudzeniu nie mieliśmy innych oznak choroby wysokogórskiej. Na koniec spotkała nas miła niespodzianka, gdyż napotkaliśmy samce koziorożców alpejskich, do których można było podejść na dość bliską odległość i które bardzo chętnie pozowały do zdjęć.

Ela Szymańska